piątek, 19 czerwca 2015

Dorosłe dzieci, czyli "Maminsynek" - Natasza Socha

Długo nie mogłam się zabrać do napisania tej recenzji, bo jestem zwyczajnie zła na autorkę… Dlaczego? Powodów jest wiele! Nie pozwalała mi spać, odwodziła od nauki do egzaminu, sprawiała, że odkładałam wszystkie obowiązki na później i jeszcze do tego wszystkiego wysiadłam za późno z autobusu i musiałam biec do pracy dwa przystanki, żeby się nie spóźnić… To jednak nie wszystkie problemy, jakich przysporzył mi Maminsynek! Miałam bowiem duży problem z wyborem fragmentów, które chcę zawrzeć w recenzji… Nie chodzi jednak o brak ciekawych cytatów, ale o ich nadmiar!

maminsynek - kto czyta nie pyta

Po dosyć specyficznym wstępie wiecie już, że jestem zachwycona lekturą… Jest ona bowiem napisana nie tylko ciekawie, ale również z humorem i przymrużeniem oka.



Nietrudno się domyślić, że najważniejszą w książce postacią jest tytułowy Maminsynek – dorosły i doskonale zarabiający mężczyzna, będący pod całkowitą władzą mamusi, która czuwa nad każdą sekundą jego życia. Matka pozwala synowi na błędy, którymi są niewłaściwe kobiety – żadna bowiem nie jest wystarczająco dobra dla Leandra, więc cudowny synek ciągle mieszka z jedyną idealną kobietą, która jest w stanie dać mu schronienie i prawdziwą miłość!

Wszystko jednak zaczyna się zmieniać w momencie, w którym Leander poznaje kobietę mającą wszystkie cechy kobiety idealnej! Co na to mamusia? Oczywiście rozpoczyna wojnę z rywalką, której za wszelką cenę chce pokazać kto tak naprawdę jest najważniejszy dla wspaniałego Leandra… Amelia jest jednak prawdziwie zakochana w Maminsynku, który (prócz nadmiernego przywiązania do matki) nie ma jej zdaniem zupełnie żadnych wad! Jest inteligentny, szarmancki, umie gotować i do tego wszystkiego wygląda jak siódmy cud świata… Dziewczyna postanawia zatem podnieść rzuconą przez przyszłą teściową rękawicę i walczyć o względy zarówno Leandra jak i jego krnąbrnej mamuśki…

 
(…)wpadłam w wir przedświątecznego sprzątania, aby w razie czego zaprezentować swojej przyszłej teściowej mieszkanie lśniące czystością, w którym żaden zarazek nie zaatakuje jej syna, w którym panuje rodzinne ciepło, pachnie makowcem, i w którym kiełkuje prawdziwa miłość. Nic dziwnego zatem, że mój świat chwilowo stopił się do ścierek, wiader, płynów i ryżowych szczot. Wypucowałam nawet sztućce, żeby pięknie błyszczały, zajrzałam w każdy zakamarek, wyszorowałam stół od spodu, a nawet przetarłam bombki. Poprawiłam wszystko dla pewności i niczym Mary Poppins na parasolce, latałam po całym mieszkaniu na mopie, szykując podstępnego brudu, który mógłby zepsuć moje święta z Leandrem. Gdybym miała taką możliwość, wyprałabym nawet wdzianko Świętego Mikołaja, a reniferom wyczyściła kopyta. Ale to nie brud okazał się podstępny.

 

Część z Was zapewne już wie, że jestem pedagogiem (czasem o tym wspominałam w recenzjach). Dodatkowo wkrótce będę bronić pracy magisterskiej, w której pisałam między innymi o tym, w jaki sposób postrzegamy świat i jak powinniśmy się uczyć. Natasza Socha nie pozwoliła mi więc zapomnieć o nadchodzącej obronie (tak – znów się złoszczę na autorkę), gdyż opisała dokładnie to samo, co ja w swojej pracy magisterskiej, czyli role półkul mózgowych. Cieszę się jednak, że autorka przekazuje sporo istotnej wiedzy i to nie tylko na temat mózgu… Jako dowód mojej traumy, fragment:
Nora przyprowadziła kiedyś na zajęcia kolegę ze studiów – filozofa. Wyjaśnił nam, że każda z półkul naszego mózgu ma różne zadania. Lewa jest rozważna, analityczna, logiczna, zajmuje się matematyką, związkami przyczynowo – skutkowymi, przetwarza istniejący już materiał, skupia się na słowach, cyfrach, koncepcjach. Ma świadomość porządku czasowego, widzi szczegóły. Prawa półkula jest jej całkowitym przeciwieństwem. Tonie w obrazach, uczuciach i dźwiękach. Bez trudu odczytuje wyraz twarzy, mowę ciała, tembr głosu i wszelkie sygnały emocjonalne. Jest artystycznie uzdolniona, kreatywna i pomysłowa.

Autorka mówi również wiele o wychowaniu dzieci i złym wpływie nadopiekuńczych matek… W tym przypadku zgadzam się z Nataszą Sochą w stu procentach, gdyż nie ma nic gorszego niż niepozwalanie dziecku na samodzielność i posiadanie własnego zdania… Od lat próbuję tłumaczyć, że dziecko – też człowiek! Myśli w ten sam sposób co my, tak samo czuje i ma prawo do własnego zdania… W wychowaniu jednak potrzebuje zasad, granic i przede wszystkim wsparcia, a nie bezgranicznego uwielbienia i pozwalania na wszystko! W przeciwnym razie (kiedy nie pozna norm społecznych) może mieć duży problem z zaistnieniem w środowisku szkolnym, a później w funkcjonowaniu w dorosłym życiu… Amelia również zauważyła, że „matki chcą dobrze, a wychodzi jak zwykle”:

 
Chłopczyk, chyba czteroletni. A nie, to dziewczynka! Nieco zmyliło mnie, e właśnie walnęła inne dziecko łopatką, a następnie wsadziła mu wiaderko na głowę i przydusiła kolanem. To dziecię wygląda mi na tragiczną ofiarę uwielbienia mamusi. Wszystko mu wolno – wrzeszczeć, tupać, gryźć i pluć. W sklepach zrzuca puszki na ziemię, w domu bazgroli po ścianach, a mamusia patrzy w niego jak w obraz i nie może wyjść z podziwu dla energii, pomysłowości i cudowności swojego skarbu. Nie chce go ograniczać, by nie zabić w nim spontaniczności. Nie che pouczać, by nie odczuwał frustracji. I nie chce karać, bo jeszcze zacznie się moczyć. Może to i lepiej, że dziecię jest dziewczynką, w przeciwnym razie wyrosłoby na zakochanego w sobie samca, który wymagałby noszenia go na rękach.

 

To jednak nie był dla mnie koniec niespodzianek, chociaż na szczęście koniec „przypominajek” o zbliżającym się wielkimi krokami terminem obrony… Muszę podkreślić, że atutem książki jest zawarta w niej wiedza! Sporo dowiemy się z niej o typach osobowości, wpływie wychowania na dalsze funkcjonowanie społeczne i wielu, wielu innych, niezwykle istotnych sprawach… Jako miłośniczka dzieci i pedagog podpisuję się pod wszystkim, co napisała autorka, zarówno o wychowaniu jak i o sprawach damsko – męskich… Uwielbiam, kiedy książka w jakiś sposób mnie rozwija i pokazuje nowy, nieznany dotąd świat! Można na przykład dowiedzieć się co skłania mężczyzn do mieszkania z matką, jak należy układać jedzenie w lodówce, dlaczego nie wolno mówić krytycznie o przyszłej teściowej, jak (z biegiem lat) zmienia się związek oraz nawet o tym, że gotowanie jest sztuką…
Lara – byłem dumny, że mimo wszystko nie dałem ponieść się emocjom – ryż z torebki jest akceptowalny, ale tylko do pewnego czasu. W końcu trzeba się nauczyć gotować, bo gotowanie to nie tylko zaspokajanie głodu. To pasja. Sztuka. Rodzaj emocji. Podając ryż w torebkach, zabijasz sztukę i obrażasz jej potencjalnego widza. To tak jakby w teatrze aktorzy grali z playbacku(…).

 

Dodatkowo należy wspomnieć, że książka pokazuje sytuację z dwóch różnych perspektyw – Leandra, który na każdym kroku broni swojej ukochanej i wrażliwej mamusi oraz Amelii, która jest szalenie zakochana i zdesperowana… Dzięki temu poznajemy męski punkt widzenia, a następnie damski – oba równie fascynujące… Jednym z moich ulubionych fragmentów książki jest ten, w którym Leander opowiada o komunikacji z kobietami!
Wszelkiego rodzaju poradniki „Jak przetrwać w związku”, „Jak zrozumieć kobietę: są tak naprawdę stekiem bzdur mniemającym nic wspólnego z rzeczywistością. Taki poradnik powinien napisać facet i zacząć od segregacji słów, które tylko z pozoru wydają się niewinne. Takie „dobrze” na przykład. W zależności od tego, jakim tonem jest wypowiedziane, może oznaczać, że masz się zamknąć. O, albo niewinne słówko „nic”. Cisza przed burzą. A kiedy próbujesz rozwinąć temat, słyszysz „dobrze”. Czyli masz się zamknąć. „Jak chcesz” to już nic innego, jak alternatywny sposób powiedzenia „pierdol się”, a z kolei „dziękuję, już to zrobiłam sama” oznacza, że znowu w porę nie zrobiłeś czegoś, o co cię prosiła – jej zdaniem milion razy, twoim – góra dwa. I tak to właśnie wygląda. Do tego dochodzą jeszcze te wszystkie westchnienia, przewracanie oczami, milczenie tak głośne, że łeb pęka i drżące kąciki ust. Żaden człowiek nie jest w stanie tego zaakceptować.

 

Chociaż nie da się ukryć, że książka porusza poważny problem, jakim są dorośli (fizycznie, bo psychicznie to chyba nigdy nie są) mężczyźni uczepieni maminej spódnicy, to jest również wyjątkowo zabawna! Uśmiech towarzyszył mi prawie przez cały czas, a niektóre fragmenty musiałam czytać głośno (zaaferowanej moim niespodziewanym śmiechem) rodzinie. Kwintesencją całej książki jest dla mnie ten cytat, który nie wymaga dodatkowego komentarza…

 

W małym chłopcu łatwo się zakochać. Ale pamiętaj, że to tylko zabawa w Nibylandię. Lepiej pobujać razem przez kolka dni w obłokach i wrócić na ziemię bez złamanego serca. Nie zwalaj wszystkiego na jego Matkę. Gdyby to był dorosły facet, umiałby się jej przeciwstawić.

 

Muszę również wspomnieć o tym, że w książce wyczuwa się inteligencję w najczystszej i najpiękniejszej postaci… Autorka pokazuje nam bowiem nie tylko kunszt pisarski i humor (w tym czarny), ale przede wszystkim własną wiedzę, oczytanie i zainteresowanie otaczającym ją światem. Krótko mówiąc – zachęcam Was do lektury – sama jeszcze pewnie wrócę do tej książki, przede wszystkim dlatego, że jest lekka, przyjemna, zabawna, a przy tym mądra, błyskotliwa i momentami zaskakująca. Dodatkowo ma coś, co w książkach uwielbiam – ogrom bardzo trafnych porównań, które świadczą o dużej wyobraźni autorki. Do lektury zachęcam przy tym nie tylko kobiety, ale również mężczyzn – mogliby się z niej wiele nauczyć!

A ja może w końcu zacznę gotować ryż bez torebek? Kto wie! :)

 

  • Autor: Natasza Socha

  • Tytuł: Maminsynek

  • Wydawnictwo Pascal

  • Ocena 5+/6

1 komentarz: