[caption id="attachment_244" align="alignnone" width="1296"] Książkę skończyłam czytać... na promie! :)[/caption]
Emily - dziewczyna seksownego i pewnego siebie Dillona zaczyna nowe życie w nowym mieście... Powoli dochodzi do siebie po utracie matki - wynajmuje mieszkanie z przyjaciółką, odnajduje pracę i w końcu znów się uśmiecha! Pewnego dnia na jej drodze pojawia się zabójczo przystojny Gavin... Oboje czują wzajemne przyciąganie i niewyobrażalną chemię, która między nimi działa... Nietrudno się domyślić, że ów młody Bóg wiele namiesza w życiu nieszczęsnej Emily. Dziewczyna jednak kocha swojego chłopaka i (początkowo) nie odpowiada na awanse Gawina, chociaż nowy adorator jest szalenie uparty i nie daje jej spokoju, a biednej Emily miękną nogi z zachwytu.
Emily usiłowała nie wiercić się pod jego spojrzeniem. Wymuszona fizyczna bliskość dawała jej tylko jeszcze większą świadomość tego, jak był przystojny. W małej, ograniczonej przestrzeni biła od niego potężna siła. Rozchyliła wargi, żeby lżej się jej oddychało.
Cóż zatem łączy tych dwoje – Emily i Gawina? Odpowiedź jest prosta – pożądanie! Przyciąga ich do siebie chemia, czyli magia feromonów i hormonów… To jednak byłabym jeszcze w stanie wybaczyć! Najbardziej boli mnie, że książka jest do bólu przewidywalna i schematyczna! Zacznijmy jednak od opisu Gawina…
Jak powinien wyglądać mężczyzna marzeń i to każdej kobiety? Powinien być przystojny, bogaty, pewny siebie, niesamowicie seksowny, zwracający uwagę wszystkich kobiet (niech zazdroszczą!), szarmancki, błyskotliwy, elegancki, dżentelmen i przede wszystkim szaleńczo zakochany w swojej wybrance, poza którą nie widzi świata! Taki właśnie jest Gawin, a dla Emily nagle pragnie porzucić swoją arogancję i z poligamii (z której korzysta pełną parą, bo każda kobieta za noc z nim oddałaby duszę…) przejść na monogamię, by resztę życia spędzić u boku Emily i gromadki dzieci. Aa… wspominałam, że jest wspaniałym kochankiem i jego hulaszcze życie było spowodowane wielkim miłosnym zranieniem, a nie złym charakterem?
Do szału doprowadzały mnie również długie opisy tego, jak jedno reaguje na obecność drugiego… Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała, że Emily parokrotnie „zapominała jak się oddycha” bądź „musiała sobie przypomnieć jak się oddycha” albo przynajmniej „po czasie zdawała sobie sprawę z tego, że wstrzymała oddech”… Wykończyło mnie to, naprawdę! Na myśl przychodzi tutaj „50 twarzy Greya” i zachowanie głównej bohaterki, która permanentnie przewraca oczami i zagryza wargę. Widocznie takie romantyczne bestsellery muszą się charakteryzować powtarzalnością. Emily nie przygryza wargi (zbyt często), ale powinna zadbać o swój układ oddechowy, bo takie bezdechy mogą się źle skończyć.
Zamarła, a jej oddech stał się tak samo nierówny jak rytm serca. Jego ciepło biło tak blisko jej ciała, że niemal straciła nad sobą panowanie. Promieniowała z niego intensywna seksualna energia, nie mogła temu zaprzeczyć. W dodatku – była tego całkiem pewna, tę energię wyczuwała każda inna kobieta.
Piszę i piszę, a Wy prawie nic nie wiecie o fabule! Nie ma tutaj bowiem zbyt wiele do opowiadania… Emily, rozdarta między dwoma mężczyznami (hmm… Czyżbyśmy znali to ze Zmierzchu?) nie wie co ma robić z własnym życiem! Dillonowi jest wdzięczna za pomoc w przeprowadzce do innego miasta i wielkie wsparcie, jakie jej dawał po śmierci mamy… Gawin za to wywołuje w niej niesamowite pożądanie i przyciąga ją do siebie niczym magnes opiłki żelaza, albo jeszcze mocniej. Ta dziewczyna irytowała mnie na każdej stronie książki, bo nie umiała domyślić się prostych rzeczy! Była poza tym prawie zupełnie zewnątrzsterowna, naiwna, w dużej mierze pozbawiona własnego zdania i umiejętności samodzielnego myślenia! Rozdarta w miłosnym trójkącie podejmuje nieprzemyślane decyzje i daje się nieść z prądem wydarzeń, niczym porwana przez nurt rzeki wiosenna Marzanna…
Wielkim minusem jest dla mnie również język, jakim jest napisana książka – prosty, niczym w czytance dla pięciolatków… Nie znajdziemy tu wysublimowanego słownictwa, wielowątkowej narracji czy jakiejkolwiek przydatnej wiedzy. Poznamy za to bohaterkę, która nie potrafi zapanować nad własnym pożądaniem i nie ma na tyle charyzmy, żeby rzucić faceta i spędzić życie z drugim… Logiczne rozumowanie i umiejętność rozmowy, to również nie są jej mocne strony, jest za to całkiem niezła w użalaniu się nad sobą, załamywaniu rąk i bezczynności. Nietrudno zatem zauważyć, że nie pałam do niej sympatią – inni mogą ją oczywiście polubić!
Wiem, że są osoby, które uwielbiają takie książki – przepełnione seksem, chociaż diabelnie przewidywalne w swej prostocie… Nie chce ich obrażać pisząc tę recenzję – każdy lubi przecież co innego! Dla mnie jednak książka jest po prostu szalenie płytka, przewidywalna i nudna! Od pierwszych stron wiedziałam, jak się potoczy akcja! Nie myślcie jednak, że nie lubię romansów… Lubię, ale wolę, kiedy zamiast pożądania i seksu mogę poczytać o wzajemnych relacjach, budowaniu więzi i zaufania, a przy tym wszystkim polubić bohaterów i dowiedzieć się czegoś ciekawego. A tutaj tylko seks, seks i problemy z opanowaniem emocji i logicznym myśleniem. A gdzie wątki poboczne, romantyzm, niespodzianki i niespodziewany obrót spraw? W przypadku Collide nie mogłam się doczekać końca lektury i choć na ostatnich stronach autorka pozostawia czytelnika w niepewności (tym samym zaprasza do przeczytania kolejnego tomu), to ja już na pewno się na to nie zdecyduję…
Książkę polecam tym paniom, które lubią sceny erotyczne – jest ich tu sporo i właśnie one są najważniejszą częścią książki… Jak już wyżej wspominałam – fabuła jest bardziej przewidywalna niż w amerykańskiej komedii romantycznej, a główna bohaterka irytująca i bezbarwna (chociaż oczywiście oszałamiająco piękna). Wiem, że wiele z Was będzie zadowolonych z lektury, książka po prostu nie trafiła w mój gust… Musicie pamiętać o tym, że recenzje są bardzo subiektywne, a moje uczucia mogą być zupełnie różne od Waszych… To było moje pierwsze spotkanie z literaturą erotyczną i przyznam szczerze, że spodziewałam się czegoś więcej... Widocznie to nie dla mnie! Wspomnę jeszcze tylko na koniec, że głównymi składnikami tej książki są opisy reakcji i zachowań – Emily, Gawina i Dilltona, czyli dwóch kogutów walczących zaciekle o jedną, najatrakcyjniejszą ich zdaniem – kurę. Na zachętę dodam jedynie, że Dillton ma sporo do ukrycia, a Emily powinna porządnie zastanowić się nad tym, czy ufa odpowiednim ludziom!
- Autor: Gail McHugh
- Tytuł Oryginału: Collide
- Seria: Collide
- Gatunek: romans
- Język Oryginału: angielski
- Przekład: Anna Dorota Kamińska
- Liczba Stron: 368
- Rok Wydania: 2015
- Numer Wydania: I
- Wymiary: 145 x 215 mm
- ISBN: 9788328700062
- Wydawca: Wydawnictwo Akurat
- Oprawa: Miękka
- Miejsce Wydania: Warszawa
- Ocena: 2/6
Dziękuję, że znalazł się ktoś kto odradził mi tą książkę! Nie wiedziałam czy sięgnąć czy nie, czy zacząć czy nie, czy wydać pieniądze czy nie. Wielką fanką "50 twarzy..." nie jestem, więc książka na pewno nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńA do tego jeśli kuleje językowo to już w ogóle, moim zdaniem, nie warto sięgać. Te miłosne trójkąty nawet bym przeżyła...
Mnie natomiast książka się podobała, w przeciwieństwie do pierwszej części trylogii o Greyu. Może dlatego, że sięgnęłam trochę głębiej niż powierzchowne czytanie.
OdpowiedzUsuńJednak wiadomo każdy ma swój gust :)
Pozdrawiam
Anna
Cóż, prawda jest taka, że się nie przekonasz, póki nie przeczytasz! :) W mój gust książka jednak zupełnie nie trafiła i za żadne skarby nie chciałabym jej czytać ponownie... Dziękuję Ci serdecznie za komentarz - dzięki temu wiem, że moje recenzje jednak ktoś czyta! :)
OdpowiedzUsuńDzięki za komentarz :) Oczywiście - każdy ma swój gust i swoje zdanie... Ja jestem niestety bardzo rozczarowana, ale wiem, że wiele osób lubi taką literaturę. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJaka słaba ocena! Ja czytałam i mi bardzo się podobała ta książka ;)
OdpowiedzUsuńhttp://gabrysiekrecenzuje.blogspot.com/
Czytam, czytam twoją recenzję i z każdym kolejnym słowem mam większy uśmiech na twarzy hihi. Wiedziałam, że tak będzie, a mianowicie, że nasze oceny będą zupełnie różne ;) niebawem u mnie przeczytasz o moich odczuciach po lekturze :)
OdpowiedzUsuńJeszcze jedno masz racje z tym przygryzaniem wargi haha oddechami itd, tutaj wargę przygryzał Gavin :D
koguty-kura :D to mnie powaliło na łopatki hihi (przy czym oplułam się kawą!)
Dzięki za recenzję :*
Hahaha, "zapomniała jak się oddycha" lub sobie przypomniała:-) No tak, książka jest faktycznie schematyczna i niektóre opisy wręcz denerwują, ale z czasem zaczęłam się do nich przyzwyczajać i ostatecznie nawet dobrze czytało mi się "Collide". Spodobała mi się Twoja szczera recenzja :-)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że moja recenzja nie tylko Ci się spodobała, ale również rozbawiła... Cóż - staram się pisać to, co myślę i czuję. Bardzo mi miło, że przeczytałaś moją opinię i zostawiłaś po sobie ślad! Dziękuję :)
OdpowiedzUsuń